znalezione miedzy papierami….

28-02-2004

Nigdy nie zapomnę dnia, w którym straciłam swoje Królestwo.

Ja, Wielka Królowa, a przez większość uważana za czarownicę, lady Agata, obudziłam się z całkiem innym przeczuciem. Obudziłam się? Zaraz, zaraz, to Donna Vreta, moja ukochana ochmistrzyni rozsunęła granatowe kotary, by promienie wschodzącego słońca zalały całą moją sypialnię, delikatnie mnie przy tym budząc. Muszę przyznać, że wyspałam się, ale za cholerę nie miałam ochoty opuszczać swego ukochanego łoża. Nie żebym dzieliła go z jakimś pięknym młodzieńcem. Ot co, to nie. Nadal pozostawałam wierna swemu Panu i Królowi mimo, że jak dotąd nie powrócił on z wyprawy… chwileczkę, z jakiej wyprawy!? A prawda, wyruszył na Południe, w sprawach rangi państwowej, ba.. prawdopodobnie ogólnoświatowej i to mnie pozostawił pieczę nad całą Północą. Ale zaraz, zaraz… powróćmy do sedna sprawy.

Donna Vreta rozsunęła zasłony, otworzyła okna, a ja zapragnęłam spać dalej, lub zwyczajnie wylegiwać się w łóżku, cały dzień ziewać i przeciągać się ile wlezie. Tymczasem cień Donny Vrety z każdą nieubłaganą chwilą przesuwał się w moim kierunku:

– kąpiel już gotowa, Wasza Wysokość – rzekła ta pół krwi hiszpanka, pół norweska, choć temperament w istocie miała południowy – Dziś Wielka Bitwa, o Pani!

No właśnie, nagle uzmysłowiłam sobie, ze dzisiaj czeka mnie nie lada starcie. Cóż, obowiązki wzywają.

Z ogromną niechęcią i naprawdę wielką trudnością opuściłam swój cieplutki zakątek nocy (tak zwykłam nazywać me łoże), by z kolei szybkim truchtem udać się do łaźni. Moje służki, Jagna i Brigitta wlewały właśnie ostatni gar niemalże wrzącej wody. Och, z jakże błogim wyrazem twarzy zanurzyłam najpierw stopy, a potem resztę ciała w tej wielkiej balii. Wyznam, że to kolejny z ulubionych momentów życia królowej. Wiadomo, w ciągu dnia podejmuję tak dużo ważnych decyzji, że chwile naprawdę relaksującej kąpieli są dla mnie wybawieniem! Właśnie Brygitta myła mi włosy, kiedy weszła Donna Vreta i zapowiedziała głównodowodzącego straży przybocznej, hrabiego Magnusa z herbu Czarna Wrona. Nie będę zagłębiać się w jego drzewo genealogiczne, choć przyznam, nad wyraz ciekawą jest postacią.

– No cóż, jeśli to rzeczywiście sprawa nie cierpiąca zwłoki, niech wejdzie – rzekłam uszczypliwie.

Lubię Magnusa, i tyle.

– Wasza Wysokość, wszystko jest już przygotowane – relacjonował, podczas gdy ja starannie zakrywałam swe ciało w pachnącej rumiankiem wodzie.

– czy tylko to chciałeś mi przekazać? – spytałam, chyba zbyt ostro, no ale nie ważne. Królowe rzadko tłumaczą się z tonu, jakim podejmują swych poddanych.

– nie, nie Wasza Wysokość. Otóż w nocy mieliśmy dziwną przygodę. Kilka mil na zachód od zamku spadł meteoryt….

– w końcu księżyc był w pełni – przerwałam mu podirytowana – to przecież normalne zjawisko dla tej pory czasu.

– tak, tak…ale zaraz po tym jak spadł, zauważyliśmy grupujące się wojska nieprzyjaciela

– ilu?

– 3 legiony, o Pani.

– i?

Spojrzał mi w oczy.

– Stwierdziliśmy, że wystarczy jeśli będziemy ich mieli na oku.

– Magnusie, do rzeczy. Robi mi się zimno – od zawsze walczyłam z niecierpliwością. Niestety, bezskutecznie. W sumie nie szkodzi, to też należy do rzeczy, z których królowe nie muszą się tłumaczyć.

– oni… eee… po prostu się rozpłynęli – wyszeptał Magnus.

– rozpłynęli? Co chcesz przez to powiedzieć? Że nie wiesz, co się z nimi stało? Gdzie są te 3 legiony?

– Naprawdę nie mam pojęcia, Wasza Wysokość.

– Magnusie, dowiedz się. Wyślij naszych najlepszych zwiadowców, szpiegów…

– Już to zrobiłem, ale do teraz nie dostaliśmy od nich żadnych wiadomości, co wydaje mi się stosunkowo niepokojące…

Hmm, zastanawiałam się przez chwilę. Czyżby Książę Kruszon chciał podstępem zawładnąć tym, co mój mąż z takim trudem zdobył?

– czy zdematerializowałeś mój osobisty orszak? – spytałam nagląco.

– tak jest, Wasza Wysokość.

– a smok?

– jest przywiązany, o Pani. W Sali balowej.

– dobrze – a zatem wszystko szło zgodnie z planem – Zatem, drogi Magnusie, zostaw mnie teraz samą, a jeśli za godzinę szpiedzy nadal nie zdadzą raportu, powiadom mnie o tym bezzwłocznie.

Ten rzeczywiście przystojny mężczyzna, skłonił się lekko i twardym, typowo rycersko – żołnierskim krokiem opuścił łaźnię.

– Doskonale – wymamrotałam do siebie.

Następnie wstałam i pozwoliłam, by służki namaściły me ciało olejkami: lubię pachnieć kwiatami. Utożsamiają mój żywiołowy temperament. Podobnie rubinowa suknia, którą przygotowała mi ochmistrzyni. Nie minął zatem kwadrans, a już byłam gotowa by rozpocząć kolejny dzień. Ależ nie kolejny!!! Ten był rzeczywiście nietypowy. No tak, ale spokojnie, wszystko po kolei.

Śniadanie, które zwykle składa się z kilku, różnego rodzaju owoców zjadłam w towarzystwie mojego najlepszego doradcy państwowego i przyjaciela zarazem – barona Władimira. Niesamowitą jest osobą, poza tym prawdziwym mężczyzną, który honor i odwagę stawia ponad wszystko. Jako jeden z moich rycerzy, ślubował mi (owego czasu) dozgonną wierność… tak, to były czasy… Wówczas byłam tylko lady Agatą, no i jeszcze uczennicą Wyższej Szkoły Czarownic, teraz już rzadko przyjmującej nowych adeptów. O tak… czary, czary, czary – tylko to chodziło mi po głowie. No może jeszcze ten drobny fakt, że Władimir to naprawdę pociągający facet i fajnie byłoby po prostu się z nim przespać. Cholera, znowu odchodzę od tematu. No w każdym bądź razie, od jakiegoś już czasu jestem Królową – nawet dobrą, jeśli nie miałabym być skromna – i w związku z pełnieniem takich i owakich „obowiązków”, nie mogę pozwolić sobie na żaden skok w bok. Jasne…

– Władimirze, chyba trochę się boję – rzekłam lekko drżącym głosem, i rzeczywiście odniosłam wrażenie, że strach czai się gdzieś w pobliżu.

– Ależ moja droga – rozpoczął Władimir (od dawna byliśmy na „ty” w zamkniętym towarzystwie) – ty i strach? Nie wierzę.

Podziękowałam mu uśmiechem za te delikatne słowa pociechy, a potem już rozmawialiśmy o tym i o tamtym – czyli o sprawach mniej interesujących. Tak, to kolejny z obowiązków Królowej i cóż ja mogę na to poradzić? Nic?

Pyszne śniadanko trwało i trwało, aż nagle mnie olśniło i uzmysłowiłam sobie, że już jestem spóźniona na „wojenną” naradę. Zresztą, co to za narada, skoro oznajmiłam wszem i wobec, że to ja wszystkim pokieruję. I już. Nawiasem mówiąc, nie cierpię spóźnialstwa i naprawdę, rzadko mi się ono zdarza.

Następnie przeszłam się do zbrojowni i tam wydałam kilka poleceń (ah te królewskie obowiązki) odnośnie broni, której chciałam użyć podczas walki. Pajęczaki, nitroglicerynę w kapsułkach (chociaż w zasadzie nie planowałam z niej korzystać), elektryczne skały i czarne dziury. Wystarczy. W sakwie miałam cały osobisty orszak, a w główniej komnacie (często używanej jako sala balowa) – smoka na smyczy. Tak, z pewnością wystarczy.

No dobra, chyba byłam gotowa. A … odnośnie tych 3 legionów, to otrzymałam raport, że Kryszon również ich zdematerializował. Uśmiechnęłam się pod nosem. Wiedziałam, że tak zrobi. Hmm….

Zanim zaczęła się walka, wyszłam jeszcze na zachodnią wieżę, by sprawdzić jakich szkód dokonał zeszło nocny meteoryt.

Walka odbyła się w zamku. Sala balowa, którą zajmowałam ja, połączona była skromnym korytarzem z drugą komnatą, tzw. „komnatą przyjęć”. Była ona obozem Księcia Kryszona. W sumie wszystko polegało na tym, że to ja wysyłałam swoją broń i cała bitwa toczyła się w drugiej Sali. Chciałabym tu zaznaczyć, że to była poważna, naprawdę istotna walka, a nie jakaś tam zabawa wymyślona przez Królową. No.

Wyciągnęłam z torby kilku drewnianych żołnierzyków, wypowiedziałam zaklęcie i rzuciłam je w stronę wojsk Kryszona. Ludziki, że tak to określę, zmaterializowały się momentalnie i moja straż dzielnie walczyła z nieprzyjacielem. Dopiero kiedy zaatakowała ich bestia Księcia, spuściłam smoka ze smyczy. Piękny widok. Rozpostarł skrzydła, żeby się rozpędzić, szybko je złożył, prześlizgnął zwinnie przez korytarz i już niósł spustoszenie w szeregach wroga. Wygrywałam! Naprawdę wygrywałam! Aż nagle usłyszałam:

– Itylien!

Borys? Pomyślałam. Nie wiem skąd się tu wziął, ale to musiał być on. Tylko Borys znał moje imię z czasów, gdy byłam jeszcze nowicjuszką w szkole czarownic.

Wygrałam walkę i jednocześnie zdałam sobie sprawę, że Borys jest tutaj po to, by przejąć moje królestwo.

– Cholera – zaklęłam w sumie jeszcze inaczej, ale nie przystoi królowej cytować takich słów otwarcie.. I rzeczywiście. Borys wyszedł z Komnaty Przyjęć a ja, gdy tylko go ujrzałam zrozumiałam rzecz drugą i jak najbardziej oczywistą. To on spłodzi ze mną naszego syna.

– Nic się nie zmieniłaś – rzekł szarmancko. Taki był Borys.

– witaj – burknęłam. I rozpoczęłam poszukiwania aktu własności zamku i jego okolic. To jest mój koniec, pomyślałam nieszczęśliwa.

Poprosiłam Donnę Vretę, by zorganizowała samolot, by czym prędzej oblecieć nim tereny dookoła zamku, które teraz już należały do Borysa. Szkoda.

Ale widok był niesamowity. Zwłaszcza wieże strażnicze, z których strzelały wspaniałe, czerwone sztuczne ognie. Na moją cześć. Na moje zwycięstwo, i jednocześnie klęskę.

Oddałam Borysowi medalion, który był moją własnością jedynie na czas rządzenia. Kiedy zakładałam go jemu na szyję (starodawny rytuał, znajdowaliśmy się w wodzie, przed główną bramą zamku) czułam, że razem z tym naszyjnikiem odchodzi pewna część mnie.

– teraz musimy znaleźć ci drugi – powiedział Borys, a ja wiedziałam, że taka jest kolej rzeczy. Że tak trzeba. I tak, w swej ulubionej, rubinowej sukni nurkowałam w lewej odnodze kanału odchodzącego od zamku i szukałam naszyjnika. Jakimże utrapieniem były moje włosy, jeszcze mocniej skręcone z powodu wody. Wyłowiłam z tysiące różnorakich błyskotek, ale żadna z nich nie była tą właściwą. Podczas poszukiwań znalazłam nawet sekretne przejście z niewielkim pomieszczeniem. Jego ściany pełne były wisiorków, ale żaden, naprawdę żaden nie był tym, którego szukałam. Żaden.

A to właśnie medalion był dowodem na to, że jestem Itylien, lady Agatą, byłą Panią i Królową Zjednoczonych Krajów Północy. Cholera!

Bez naszyjnika dalszy rytuał nie miał sensu. Nie mogliśmy razem z Borysem połączyć się w Wielkim Misterium, by dać życie mojemu synowi. Wszystko przepadło. Cholera ponownie.

Era mego królowania dobiegła końca. Nie wiem czemu, ale bez smutku powróciłam do Wyższej Szkoły Czarownic, by robić to, co lubię najbardziej. Czarować.

I przecież był jeszcze Władimir!

Obudziłam się.

Advertisement

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s